Timmy O'Connor ostrożnie wychylił się zza wielkiej skrzyni i spojrzał na ogromną maszynę, pracującą z hałasem, od którego aż trzęsła się posadzka. Powietrze było gęste od spalin, wydobywających się z urządzenia. Timmy obserwował automat uważnie przez chwilę, po czym wyciągnął notes i zaczął szkicować.
-Proszę, proszę, czyż to nie
Timmy “Łasica” O’Connor? - odezwał się głoś za nim. Timmy obrócił się na
powoli. Przed nim stał Thomas Rockheart Junior w obstawie dwóch drabów.
- Mam wrażenie, że przy naszym
ostatnim spotkaniu nie wyraziłem się dostatecznie jasno Panie O’Connor: ja
NAPRAWDĘ nie lubię nieproszonych gość na MOIM terenie i każdego intruza spotka
zasłużona kara.
Jeden z pomagierów Rockhearta
zaczął uderzać w otwartą dłoń wielkim łomem.
Timmy przełkną ślinę…
Timmy otworzył oczy. Żył, to już
coś. Rozejrzał się dokoła. Był przywiązany skórzanymi paskami do krzesła, stojącego
na środku jakiegoś zrujnowanego pokoju. W powietrzu dało się wyczuć osobliwy
swąd, jednak nie było ono tak zadymione jak w fabryce - musiał znajdować się zupełnie
gdzie indziej. Do niziołka zbliżyła się jakaś postać.
- Witaj Timmy. Który to już raz
Thomas złapał cię w swojej fabryce? - Obcym okazał się być Thorvald Nielsgaard,
naukowiec z Klubu Wynalazców. Timmy
lubił Thorvalda. Zawsze chętnie udzielał wywiadów i opowiadał o swoich
wynalazkach, w przeciwieństwie do Rockhearta. To bardzo ułatwiało niziołkowi
prace.
-Powinien Pan zapytać, ile razy
mnie nie złapał. Może mnie Pan wypuścić?
- Nie tym razem - nikt nie może
się dowiedzieć o tym, co planujemy.
“No cóż
warto było spróbować”, pomyślał Timmy
- Co ze mną teraz zrobicie? Jak nie wrócę, inni będą węszyć – powiedział na głos.
- Co ze mną teraz zrobicie? Jak nie wrócę, inni będą węszyć – powiedział na głos.
- Tym razem jesteśmy
przygotowani - Thorvald założył na głowę Timmy’ego stalowy hełm z masą
przewodów - To urządzenie sprawi, że zapomnisz ostatnich kilka dni. Proces
chwilę potrwa, lecz nie powinien być zbyt bolesny. Mam nadzieję…
* * *
Siedziba
gazety drżała od wrzasków Lance’a Oakroota.
Elf wymachiwał rękami, krzycząc na redaktora naczelnego:
– Jak
to nie wiecie gdzie jest?! Masz pojęcie, ile ten bal kosztował?! Kto się na nim
pojawił? Kim ty jesteś, żeby mi mówić, że nie możecie opublikować sprawozdania?!
– Sir...
– redaktor usiłował zachować spokój, zgięty w pełnym szacunku ukłonie. Gdy
tylko pobladły z wrażenia chłopiec na posyłki wbiegł chwilę temu do biura, z
przejęciem zapowiadając gościa, pan Jameson natychmiast ruszył do drzwi, aby
powitać wchodzącego arystokratę. I tam też pozostał, na wpół oniemiały, kiedy
Lance wpadł, jak pełna nieco wymuszonej
elegancji burza, ignorując uprzejme słowa powitania.
– Jak
możesz siedzieć w biurze, gdy twój reporter zniknął z MOIM artykułem?!
– Ale…
– Mów,
gdzie może być?! Sam pójdę go szukać. Wygarbuje mu skórę!
* * *
Lady Ellendeane ruszyła w kierunku wskazanej ulicy. Przyglądała się
zaniedbanej okolicy z nieprzyjemnym uczuciem, połowicznie wywołanym przez
współczucie dla mieszkających tu nieszczęśników, połowicznie zaś przez strach o nową suknię, którą założyła tego dnia.
Pośpieszyła swoją nową pokojówkę, która również nie czuła się pewnie w ponurym
otoczeniu. A może to wina nowego golemicznego ochroniarza, zastępującego
- Zobacz czy jest ktoś w środku – poleciła służącej. Pokojówka weszła do domu i zaczęła poszukiwania.
Z wnętrza dolatywał zapach stęchlizny i dym cygara. Nagle w stronę Lady Ellendeane wystrzelił płomień,
Z wnętrza dolatywał zapach stęchlizny i dym cygara. Nagle w stronę Lady Ellendeane wystrzelił płomień,
mijając elfkę o kilka cali. Z wnętrza budynku padło głośne przekleństwo. Widząc atak
golem obronny ruszył w stronę adwersarza.
- I tyle jeśli chodzi o kulturalne próby - stwierdziła arystokratka, sprawdzając
magazynek damskiego, kieszonkowego rewolweru.
* * *
Zachary Fiercebaten III był w złym humorze. Nie dość, że Abhinav został odesłany przez jego dziada do innych zadań, to jeszcze staruszek przydzielił mu ochroniarza. Jemu! Jednemu z najlepszych myśliwych w Lyonese! W dodatku kończyła mu się zawartość butelki, którą intensywnie opróżniał po drodze.
“Lepiej żeby ten mały chłystek był warty tego wszystkiego.”
“Lepiej żeby ten mały chłystek był warty tego wszystkiego.”
Ogr nie był zresztą zbyt rozmowny. Słuchał, ale brakowało mu entuzjazmu,
gdy Zachary opowiadał o swojej strzelbie.
- Przyjrzyj się uważnie systemowi
optycznemu. Załóżmy, że chcę trafić w tamto okno...
Bang!!
Dobiegł ich krzyk bólu i z balkonu pobliskiego domu wypadł jakiś biały kształt…
- Soczewki musiały się rozregulować… - zaczął tłumaczyć ochroniarzowi, gdy
na balkon wybiegł Thorvald Nielsgaard.
- Ty draniu! Myślisz, że asystenci rosną na drzewach ?! – krzyknął, po czym
wypuścił ładunek elektryczny
w kierunku Zacharego, jednak spudłował.
- Wygląda na to, że nie tylko mój
celownik się rozregulował - krzyknął arystokrata, po czym zachwiał się, gdy coś trafiło go w ramię. Zapachniało spalenizną, a ręka zaczęła piec, jak poważne poparzenie. Ochroniarz rozejrzał się zaskoczony, nie mogąc dostrzec strzelca. Zdezorientowany spojrzał na Thorvalada, jednak mężczyzna wydawał się być równie zdziwiony co on.
Zachary otrząsnął się, gdy fala bólu zaczęła mijać.
- Co to do diabła było?! - wrzasnął, ale ogr tylko potrząsnął głową. - Nielsgaard! Pożałujesz tego! - Arystokrata
wycelował w wynalazcę swoją broń. Thorvald pośpiesznie zaczął majstrować przy swojej mechanicznej ręce, przekręcając jakieś wajchy i pokrętła. Zachary wymierzył i pociągnął spust. Pocisk z
ogromną szybkością opuścił lufę i leciał prosto w stronę głowy adwersarza.
- Taak!... - ucieszył się Zachary, gdy nagle pocisk zniknął, zostawiając za sobą
migoczącą poświatę - Niee, to oszustwo! Ty! - krzyknął mężczyzna do ogra -
Idziemy,
pokażesz mu, co myślę o takich sztuczkach. - To mówiąc, kopnął jednego ze swoich
* * *
pomocą lustra trzymanego przez golema. Jej wargi wykrzywił złośliwy uśmieszek. Jedyne
czego żałowała, to że nie może tam zejść i strzelić temu bufonowi prosto w twarz. Ale lustra też miały swoje zalety –
szczerze rozbawił ją wyraz bezbrzeżnego zdumienia na jego durnej, bezmyślnej
twarzy, kiedy dosięgnął go jej promień. Następnym razem, gdy Zachary spróbuje któregoś z tych tekstów z
ostatniego przyjęcia, już nikt jej nie powstrzyma przed wypaleniem mu dziury w głowie.
* * *
Gdzieś na tyłach budynku sir Lance Oakroot strofował swojego lokaja:
-Gdzieś ty nas wyprowadził! Nigdyś nie chodził po mieście ofermo? Dalej, chodź
- Sir, nie lepiej obejść…? Wejście jest już niedaleko…
- Już raz dałem ci prowadzić i patrz gdzie skończyliśmy! Jak tylko wrócimy do
klubu, wylatujesz z roboty! Chodź tu, klękaj.- Lokaj stanął na czworaka i usłużył
Lancowi jako podnóżek. - Lepiej żebym nie ubrudził sobie garnituru, bo pożałujesz!
Lokaj gramolił się za Lancem. Nie martwił się o pracę - dupek wróci do klubu i
w mig zapomni o wszystkim - ale spieranie błota, rdzy i kurzu, to będzie makabra.
Arystokrata wspiął się na szczyt budynku, gdzie zauważył Ingrid. Od razu podszedł do
niej.
- Składam najszczersze wyrazy uszanowania, szanowna Pani. Czy zechciałaby
Pani dołączyć do mnie i towarzyszyć mi, gdy Własnoręcznie będę dbał o stan
dziennikarstwa tego miasta, ratując Timmego O’Connera? - zapytał szarmancko.
“Kolejny bubek. My go porwaliśmy idioto.” - pomyślała.
- Och, zaskoczył mnie Pan, to naprawdę niesamowita propozycja. - W
międzyczasie skinęła na małego, trzymającego lustro golema, który stał na schodach.
Automat podszedł, a Ingrid kontynuowała:
- Czy mogę panu jakoś pomóc? Proszę spojrzeć tutaj.
Lance zerknął na golema, przejrzał się w lustrze, poprawił cylinder, strzepnął
pyłek z ramienia i wrócił do kobiety. Niestety Ingrid już tam nie było. Usłyszał za to
sapanie, a potem jęk bólu lokaja. Wzruszył ramionami, kopnął golema tak, że ten
stoczył się po schodach, głośno uderzając w drzwi na dole,
i spokojnym krokiem
podążył za
nim w głąb
budynku.
* * *
Lady Ellendeanne ostrożnie weszła
do budynku i rozejrzała się po ścianach osmalonych od ataku. W rozwiewającym się
dymie w końcu dostrzegła jego sprawcę.
- Rockheart świnio! Wiedziałam,
że nie masz za grosz honoru! Ej, ty, bierz go - rozkazała mechanicznemu
ochroniarzowi, po czym ruszyła do innego pokoju zostawiając krasnoluda
automatowi.
Znalazła się na klatce
schodowej, gdzie natrafiła na stojącego bez ruchu golema w metalowym cylindrze.
Ellendae odezwała się do niego swym głębokim, jedwabistym głosem:
- Powiedz swemu panu, że się zjawiłam
Golem obrócił się i zaczął
wchodzić po schodach, lecz gdy trafił do górnego pomieszczenia, zdezorientowany
stanął w rogu. Z blaszanej głowy strzeliło parę iskier, gdy przetwarzał
sprzeczne polecenia. Najwyraźniej twórca rozkazów nie spodziewał się, że ktoś
poprosi jego golema o odejście. Po chwili jednak automat zawrócił i ponownie
stanął na schodach, blokując przejście.
* * *
Pod
drzwiami komórki, na wpół znudzony, na wpół rozżalony, na porzuconej skrzynce
siedział młody mężczyzna. Kiedy zauważył zbliżającego się golema szybko skoczył
na nogi i w poczuciu obowiązku zaczął dreptać w tę i z powrotem, ze swoją
spawarką opartą na ramieniu. Jednak, gdy tylko zdał sobie sprawę, że
nadchodząca postać nie jest nikim istotnym, zniechęcony usiadł z powrotem.
Spawacz,
zwany powszechnie Młodym, był najmłodszym członkiem klubu Wynalazców – a co za
tym idzie – darzonym przez resztę, delikatnie mówiąc, umiarkowaną dozą estymy. Nie
był szczęśliwy z powodu przydzielonego mu zadania – również delikatnie mówiąc.
Przecież ten głupi pismak jest związany i zakneblowany, jaki jest sens w
pilnowaniu drzwi komórki!
Nagle
Spawacz usłyszał hałas dobiegający z zewnątrz, od strony frontowego wejścia do
budynku. Nie namyślając się długo pobiegł w tamtą stronę.
„Wreszcie
będę miał szansę się wykazać! Wreszcie zobaczą, ile jestem wart!”
Zanim
powolny automat zawrócił w kierunku schodów, chłopak minął go i zbiegł na dół.
Z impetem otworzył drzwi i… zauważył sir Zacharego, z wycelowaną w niego
strzelbą.
-
J-jestem z-zmuszony p-p-prosić, że-żeby n-n-natychmiast opuścił p-pan ten teren
– zająknął się i szybko dodał – Sir.
Arystokrata
wybuchnął rubasznym śmiechem.
-
Bo co, Młody?
-
Phi, myślałem, że będzie więcej zabawy – mruknął Zachary, wzruszając ramionami
i przestąpił przez leżącego Spawacza. Rozejrzał się dookoła i upewniwszy się,
że nikt nie patrzy, zawołał:
-
Widzieliście, jak go załatwiłem?!
* * *
W tym czasie do pokoju na
parterze wbiegły dwa psy łowcze. Ellendeanne ucieszył ich widok. Ogary
Zacharego zawsze ją rozczulały, jednak nie zdążyła ich nawet pogłaskać, gdy z
innego wyjścia dobiegł ją szalony śmiech krasnoluda, podpalającego wszystko
miotaczem ognia. Psy uciekły, skomląc, tymczasem krasnolud obrócił się i zaczął
zalewać pożogą Zacharego, stojącego przed drzwiami.
Jego stój myśliwski zajął się ogniem. Arystokrata przytomnie zaczął odpinać torbę z prochem przytroczoną do paska. Nie zdążył. Wybuchający proch powalił go na ziemię.
Dwaj ochroniarze rzucili się na krasnoluda-piromana, gdy tymczasem lady Ellendeanne poleciła golemowi stojącemu na schodach, by jej bronił. Rozkaz damy wziął górę na dotychczasowymi wytycznymi i automat ruszył. Po chwili pod nogi Lady Ellendeanne potoczył się osmalony cylinder, który z gracją zdeptała.
Sir Oakroot zszedł po schodach
i otworzył drzwi, które wydały mu się podejrzane. Za nimi siedział przywiązany
do krzesła Reporter.
-Tu jesteś! Wiesz, ile Cię
szukam?! Masz pojęcie, kto projektował ten kostium, który dziś został zszargany
by cię znaleźć?! Mam nadzieję, że artykuł o balu ambasadorskim jest już
napisany?
Po chwili oczekiwania na
odpowiedź zauważył w końcu, że reporter ma mały knebelek w ustach. Lance
wyciągnął go.
-Sir, proszę mnie uwolnić i
uciekajmy!
- Zadałem ci pytanie, czyż nie?
Nie będziesz mi łachudro mówił, co mam robić. Tyle mi problemów narobiłeś - przeciął
więzy i wyrwał część maszyny znajdującej sięła na głowie Timmego. - Co ty w
ogóle masz na głowie? Masz pojęcie jak w tym wyglądasz? – w głosie elfa
pobrzmiewał wyraźny niesmak.
- Oakroot, co ty zrobiłeś z
moją maszyną?! - wrzasnął Thorvald, widząc arystokratę wychodzącego z pokoju, z
częścią wynalazku w ręku, po czym wypuścił w stronę Lance’a błyskawicę, która
osmaliła elfowi kapelusz. W odpowiedzi Lance wyciągnął swoją szpadę i ruszył do
ataku. Iskry oświetliły pomieszczenie, gdy broń odbiła się od stalowego
ramienia Thorvalda. Wymiana ciosów trwała dłuższą chwilę, szala zwycięstwa
przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę. Nagle Thorvald niebacznie odsłonił
się przy próbie ataku – w tym momencie elf błyskawicznie przebił go mieczem.
-Powinieneś się nauczyć: „fechmistrz”
to nie tylko tytuł- rzucił z pogardą, po czym obrócił się na pięcie…I zobaczył
jak Ingrid Rangvaldottir
blokuje niziołkowi drogę, mówiąc do niego z niezadowoleniem:
- Wracaj do środka mały, raz,
raz a wszystko skończy się dobrze.
- Szanowna Pani, musze nalegać
żeby zostawiła Pani mojego przyjaciela w spokoju albo.. – szybko wtrącił się
Lance.
-Albo co? – wpadła mu w słowo,
unosząc brew.
-Albo będę zmuszony podjąć
środki, których normalnie nie zastosowałbym wobec damy.
-Nie wydaje mi się, żeby był
Pan w pozycji do stawiania żądań. Proszę opuścić tą posesję albo wezwę władzę.
-Nie bez niziołk… - w tym
momencie oboje zorientowali się że reporter gdzieś zniknął.
Timmy zeskoczył z dachu
samochodu na ziemię. W myślach układał już historię. Biegł jak najszybciej
mógł, nie dlatego, że się bał, po prostu zgubił gdzieś swój notatnik, a nie
chciał pominąć żadnych szczegółów. Jutrzejsze wydanie wstrząśnie Lyonesse -
tego był pewny.
* * * * *
Raport
napisany przez mnie i Dorotę podobnie jak i zagrana gra. Wymyśliłem taki scenariusz
przede wszystkim żeby w centrum wydarzeń znajdował się dom i Tommy którego
figurka Nam się niesamowicie podoba. W trakcie gry musieliśmy wydłużać trochę
czas gry bo w 3 tury fizycznie ni było możliwości uwolnienia małego.
Gdybyśmy grali jeszcze raz zmieniłbym parę rzeczy (jak choćby to że
reportera trzeba było uwolnić akcją o poziomie trudności 1. Nie było to
potrzebne, wystarczyło że arystokraci musieli otworzyć drzwi.) oraz
zwróciłbym uwagę na teren (ustawienie drzwi na przeciwko schodów było błędem,
wszyscy się tam blokowali. Ale i tak naprawdę super się grało. Na koniec
jeszcze klika fotek które się nie zmieściły w raporcie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz