środa, 9 września 2015

Problemy z prasą - raport


Timmy O'Connor ostrożnie wychylił się zza wielkiej skrzyni i spojrzał na ogromną maszynę, pracującą z hałasem, od którego aż trzęsła się posadzka. Powietrze było gęste od spalin, wydobywających się z urządzenia. Timmy obserwował automat uważnie przez chwilę, po czym wyciągnął notes i zaczął szkicować.
-Proszę, proszę, czyż to nie Timmy “Łasica” O’Connor? - odezwał się głoś za nim. Timmy obrócił się na powoli. Przed nim stał Thomas Rockheart Junior w obstawie dwóch drabów.
- Mam wrażenie, że przy naszym ostatnim spotkaniu nie wyraziłem się dostatecznie jasno Panie O’Connor: ja NAPRAWDĘ nie lubię nieproszonych gość na MOIM terenie i każdego intruza spotka zasłużona kara.
Jeden z pomagierów Rockhearta zaczął uderzać w otwartą dłoń wielkim łomem.
Timmy przełkną ślinę…

                                                                           
                                                                                    * * *

Timmy otworzył oczy. Żył, to już coś. Rozejrzał się dokoła. Był przywiązany skórzanymi paskami do krzesła, stojącego na środku jakiegoś zrujnowanego pokoju. W powietrzu dało się wyczuć osobliwy swąd, jednak nie było ono tak zadymione jak w fabryce - musiał znajdować się zupełnie gdzie indziej. Do niziołka zbliżyła się jakaś postać.
- Witaj Timmy. Który to już raz Thomas złapał cię w swojej fabryce? - Obcym okazał się być Thorvald Nielsgaard, naukowiec z Klubu Wynalazców.  Timmy lubił Thorvalda. Zawsze chętnie udzielał wywiadów i opowiadał o swoich wynalazkach, w przeciwieństwie do Rockhearta. To bardzo ułatwiało niziołkowi prace.
-Powinien Pan zapytać, ile razy mnie nie złapał.  Może mnie Pan wypuścić?
- Nie tym razem - nikt nie może się dowiedzieć o tym, co planujemy.
“No cóż warto było spróbować”, pomyślał Timmy
- Co ze mną teraz zrobicie? Jak nie wrócę, inni będą węszyć – powiedział na głos.
- Tym razem jesteśmy przygotowani - Thorvald założył na głowę Timmy’ego stalowy hełm z masą przewodów - To urządzenie sprawi, że zapomnisz ostatnich kilka dni. Proces chwilę potrwa, lecz nie powinien być zbyt bolesny.  Mam nadzieję…



                                                         * * *

Siedziba gazety drżała od wrzasków Lance’a Oakroota.  Elf wymachiwał rękami, krzycząc na redaktora naczelnego:
– Jak to nie wiecie gdzie jest?! Masz pojęcie, ile ten bal kosztował?! Kto się na nim pojawił? Kim ty jesteś, żeby mi mówić, że nie możecie opublikować sprawozdania?!
– Sir... – redaktor usiłował zachować spokój, zgięty w pełnym szacunku ukłonie. Gdy tylko pobladły z wrażenia chłopiec na posyłki wbiegł chwilę temu do biura, z przejęciem zapowiadając gościa, pan Jameson natychmiast ruszył do drzwi, aby powitać wchodzącego arystokratę. I tam też pozostał, na wpół oniemiały, kiedy Lance wpadł, jak  pełna nieco wymuszonej elegancji burza, ignorując uprzejme słowa powitania.
– Jak możesz siedzieć w biurze, gdy twój reporter zniknął z MOIM artykułem?!
– Ale…
– Mów, gdzie może być?! Sam pójdę go szukać. Wygarbuje mu skórę!
  
                                                                     * * *
Lady Ellendeane ruszyła w kierunku wskazanej ulicy. Przyglądała się
zaniedbanej okolicy z nieprzyjemnym uczuciem, połowicznie wywołanym przez
współczucie dla mieszkających tu nieszczęśników, połowicznie zaś przez strach o nową suknię, którą założyła tego dnia.





Pośpieszyła swoją nową pokojówkę, która również nie czuła się pewnie w ponurym
otoczeniu. A może to wina nowego golemicznego ochroniarza, zastępującego
dotychczasowego ogra? Arystokratka stanęła przy drzwiach i zapukała. Żadnej odpowiedzi.
- Zobacz czy jest ktoś w środku – poleciła służącej. Pokojówka weszła do domu i zaczęła poszukiwania. 
Z wnętrza dolatywał zapach stęchlizny i dym cygara. Nagle w stronę Lady Ellendeane wystrzelił płomień,
mijając elfkę o kilka cali. Z wnętrza budynku padło głośne przekleństwo. Widząc atak
golem obronny ruszył w stronę adwersarza.
- I tyle jeśli chodzi o kulturalne próby - stwierdziła arystokratka, sprawdzając
magazynek damskiego, kieszonkowego rewolweru.



                                                                      * * *
Zachary Fiercebaten III był w złym humorze. Nie dość, że Abhinav został odesłany przez jego dziada do innych zadań, to jeszcze staruszek przydzielił mu ochroniarza. Jemu! Jednemu z najlepszych myśliwych w Lyonese! W dodatku kończyłmu się zawartość butelki, którą intensywnie opróżniał po drodze. 
“Lepiej żeby ten mały chłystek był warty tego wszystkiego.”
Ogr nie był zresztą zbyt rozmowny. Słuchał, ale brakowało mu entuzjazmu, gdy Zachary opowiadał o swojej strzelbie.



- Przyjrzyj się uważnie systemowi optycznemu. Załóżmy, że chcę trafić w tamto okno...
Bang!!
Dobiegł ich krzyk bólu i z balkonu pobliskiego domu wypadł jakiś białkształt
- Soczewki musiały się rozregulować- zaczął tłumaczyć ochroniarzowi, gdy
na balkon wybiegł Thorvald Nielsgaard.
- Ty draniu! Myślisz, że asystenci rosną na drzewach ?! – krzyknął, po czym
wypuścił ładunek elektryczny w kierunku Zacharego, jednak spudłował.
- Wygląda na to, że nie tylko mój celownik się rozregulował - krzyknął arystokrata, po czym zachwiał się, gdy coś trafiło go w ramię. Zapachniało spaleniznąa ręka zaczęła piec, jak poważne poparzenie. Ochroniarz rozejrzał się zaskoczony, nie mogąc dostrzec strzelca. Zdezorientowany spojrzał na Thorvalada, jednak mężczyzna wydawał się być równie zdziwiony co on.



Zachary otrząsnął się, gdy fala bólu zaczęła mijać.
- Co to do diabła było?! - wrzasnął, ale ogr tylko potrząsnął głową. - Nielsgaard! Pożałujesz tego! - Arystokrata wycelował w wynalazcę swoją broń. Thorvald pośpiesznie zaczął majstrować przy swojej mechanicznej ręce, przekręcając jakieś wajchy i pokrętła. Zachary wymierzył i pociągnął spust. Pocisk z ogromną szybkością opuścił lufę i leciał prosto w stronę głowy adwersarza.

- Taak!... - ucieszył się Zachary, gdy nagle pocisk zniknął, zostawiając za sobą
migoczącą poświatę - Niee, to oszustwo! Ty! - krzyknął mężczyzna do ogra - Idziemy,
pokażesz mu, co myślę o takich sztuczkach. - To mówiąc, kopnął jednego ze swoich
ogarów. - Wy też, do roboty, myślicie, że karmie was na darmo?




                                                     * * *






Na dachu budynku Ingrid Rangvaldottir obserwowała młodego arystokratę za
pomocą lustra trzymanego przez golema.  Jej wargi wykrzywił złośliwy uśmieszek. Jedyne czego żałowała, to że nie może tam zejść i strzelić temu bufonowi prosto w twarz. Ale lustra też miały swoje zalety – szczerze rozbawił ją wyraz bezbrzeżnego zdumienia na jego durnej, bezmyślnej twarzy, kiedy dosięgnął go jej promień.  Następnym razem, gdy Zachary spróbuje któregoś z tych tekstów z ostatniego przyjęcia, już nikt jej nie powstrzyma przed wypaleniem mu dziury w głowie.

                                                                         * * *

Gdzieś na tyłach budynku sir Lance Oakroot strofował swojego lokaja:
-Gdzieś ty nas wyprowadził! Nigdyś nie chodził po mieście ofermo? Dalej, chodź
tu i pomóż mi!
- Sir, nie lepiej obejść? Wejście jest już niedaleko
- Już raz dałem ci prowadzić i patrz gdzie skończyliśmy! Jak tylko wrócimy do
klubu, wylatujesz z roboty! Chodź tu, klękaj.- Lokaj stanął na czworaka i usłużył
Lancowi jako podnóżek. - Lepiej żebym nie ubrudził sobie garnituru, bo pożałujesz!
Lokaj gramolił się za Lancem. Nie martwił się o pracę - dupek wróci do klubu i
w mig zapomni o wszystkim - ale spieranie błota, rdzy i kurzu, to będzie makabra.
Arystokrata wspiął się na szczyt budynku, gdzie zauważył Ingrid. Od razu podszedł do
niej.
- Składam najszczersze wyrazy uszanowania, szanowna Pani. Czy zechciałaby
Pani dołączyć do mnie i towarzyszyć mi, gdy Własnoręcznie będę dbał o stan
dziennikarstwa tego miasta, ratując Timmego O’Connera? - zapytał szarmancko.
“Kolejny bubek. My go porwaliśmy idioto.” - pomyślała.
- Och, zaskoczył mnie Pan, to naprawdę niesamowita propozycja. - W
międzyczasie skinęła na małego, trzymającego lustro golema, który stał na schodach.
Automat podszedł, a Ingrid kontynuowała:
- Czy mogę panu jakoś pomóc? Proszę spojrzeć tutaj.
Lance zerknął na golema, przejrzał się w lustrze, poprawił cylinder, strzepnął
pyłek z ramienia i wrócił do kobiety. Niestety Ingrid już tam nie było. Usłyszał za to
sapanie, a potem jęk bólu lokaja. Wzruszył ramionami, kopnął golema tak, że ten
stoczył się po schodach, głośno uderzając w drzwi na dole, i spokojnym krokiem
podążył za nim w głąb budynku.

                                                                        * * *
Lady Ellendeanne ostrożnie weszła do budynku i rozejrzała się po ścianach osmalonych od ataku. W rozwiewającym się dymie w końcu dostrzegła jego sprawcę.
- Rockheart świnio! Wiedziałam, że nie masz za grosz honoru! Ej, ty, bierz go - rozkazała mechanicznemu ochroniarzowi, po czym ruszyła do innego pokoju zostawiając krasnoluda automatowi.
Znalazła się na klatce schodowej, gdzie natrafiła na stojącego bez ruchu golema w metalowym cylindrze. Ellendae odezwała się do niego swym głębokim, jedwabistym głosem:
- Powiedz swemu panu, że się zjawiłam
Golem obrócił się i zaczął wchodzić po schodach, lecz gdy trafił do górnego pomieszczenia, zdezorientowany stanął w rogu. Z blaszanej głowy strzeliło parę iskier, gdy przetwarzał sprzeczne polecenia. Najwyraźniej twórca rozkazów nie spodziewał się, że ktoś poprosi jego golema o odejście. Po chwili jednak automat zawrócił i ponownie stanął na schodach, blokując przejście.

                                                                     * * * 
            Pod drzwiami komórki, na wpół znudzony, na wpół rozżalony, na porzuconej skrzynce siedział młody mężczyzna. Kiedy zauważył zbliżającego się golema szybko skoczył na nogi i w poczuciu obowiązku zaczął dreptać w tę i z powrotem, ze swoją spawarką opartą na ramieniu. Jednak, gdy tylko zdał sobie sprawę, że nadchodząca postać nie jest nikim istotnym, zniechęcony usiadł z powrotem.
            Spawacz, zwany powszechnie Młodym, był najmłodszym członkiem klubu Wynalazców – a co za tym idzie – darzonym przez resztę, delikatnie mówiąc, umiarkowaną dozą estymy. Nie był szczęśliwy z powodu przydzielonego mu zadania – również delikatnie mówiąc. Przecież ten głupi pismak jest związany i zakneblowany, jaki jest sens w pilnowaniu drzwi komórki!
            Nagle Spawacz usłyszał hałas dobiegający z zewnątrz, od strony frontowego wejścia do budynku. Nie namyślając się długo pobiegł w tamtą stronę.
            „Wreszcie będę miał szansę się wykazać! Wreszcie zobaczą, ile jestem wart!”
            Zanim powolny automat zawrócił w kierunku schodów, chłopak minął go i zbiegł na dół. Z impetem otworzył drzwi i… zauważył sir Zacharego, z wycelowaną w niego strzelbą.
            - J-jestem z-zmuszony p-p-prosić, że-żeby n-n-natychmiast opuścił p-pan ten teren – zająknął się i szybko dodał – Sir.
            Arystokrata wybuchnął rubasznym śmiechem.
            - Bo co, Młody?

            - B-bo b-będę z-zmuszony i-interweniować! – Spawacz próbował zachować resztki godności i ducha walki. Dla kurażu zamachnął się swoją lutownicą, usiłując zakręcić nią młynka. To jednak był błąd – narzędzie było za ciężkie na takie popisy, zwłaszcza w ręku młodzika – lutownica pociągnęła go za sobą i chłopak runął jak długi, nabijając się na swój własny oręż.
            - Phi, myślałem, że będzie więcej zabawy – mruknął Zachary, wzruszając ramionami i przestąpił przez leżącego Spawacza. Rozejrzał się dookoła i upewniwszy się, że nikt nie patrzy, zawołał:
            - Widzieliście, jak go załatwiłem?!


                                                                 * * *

W tym czasie do pokoju na parterze wbiegły dwa psy łowcze. Ellendeanne ucieszył ich widok. Ogary Zacharego zawsze ją rozczulały, jednak nie zdążyła ich nawet pogłaskać, gdy z innego wyjścia dobiegł ją szalony śmiech krasnoluda, podpalającego wszystko miotaczem ognia. Psy uciekły, skomląc, tymczasem krasnolud obrócił się i zaczął zalewać pożogą Zacharego, stojącego przed drzwiami.






Jego stój myśliwski zajął się ogniem. Arystokrata przytomnie zaczął odpinać torbę z prochem przytroczoną do paska. Nie zdążył. Wybuchający proch powalił go na ziemię.




 Dwaj ochroniarze rzucili się na krasnoluda-piromana, gdy tymczasem lady Ellendeanne poleciła golemowi stojącemu na schodach, by jej bronił. Rozkaz damy wziął górę na dotychczasowymi wytycznymi i automat ruszył. Po chwili pod nogi Lady Ellendeanne potoczył się osmalony cylinder, który z gracją zdeptała.



                                                                                 * * *



Sir Oakroot zszedł po schodach i otworzył drzwi, które wydały mu się podejrzane. Za nimi siedział przywiązany do krzesła Reporter.
-Tu jesteś! Wiesz, ile Cię szukam?! Masz pojęcie, kto projektował ten kostium, który dziś został zszargany by cię znaleźć?! Mam nadzieję, że artykuł o balu ambasadorskim jest już napisany?
Po chwili oczekiwania na odpowiedź zauważył w końcu, że reporter ma mały knebelek w ustach. Lance wyciągnął go.
-Sir, proszę mnie uwolnić i uciekajmy!
- Zadałem ci pytanie, czyż nie? Nie będziesz mi łachudro mówił, co mam robić. Tyle mi problemów narobiłeś - przeciął więzy i wyrwał część maszyny znajdującej sięła na głowie Timmego. - Co ty w ogóle masz na głowie? Masz pojęcie jak w tym wyglądasz? – w głosie elfa pobrzmiewał wyraźny niesmak.


- Oakroot, co ty zrobiłeś z moją maszyną?! - wrzasnął Thorvald, widząc arystokratę wychodzącego z pokoju, z częścią wynalazku w ręku, po czym wypuścił w stronę Lance’a błyskawicę, która osmaliła elfowi kapelusz. W odpowiedzi Lance wyciągnął swoją szpadę i ruszył do ataku. Iskry oświetliły pomieszczenie, gdy broń odbiła się od stalowego ramienia Thorvalda. Wymiana ciosów trwała dłuższą chwilę, szala zwycięstwa przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę. Nagle Thorvald niebacznie odsłonił się przy próbie ataku – w tym momencie elf błyskawicznie przebił go mieczem.
-Powinieneś się nauczyć: „fechmistrz” to nie tylko tytuł- rzucił z pogardą, po czym obrócił się na pięcie…I zobaczył jak Ingrid Rangvaldottir blokuje niziołkowi drogę, mówiąc do niego z niezadowoleniem:




- Wracaj do środka mały, raz, raz a wszystko skończy się dobrze.
- Szanowna Pani, musze nalegać żeby zostawiła Pani mojego przyjaciela w spokoju albo.. – szybko wtrącił się Lance.
-Albo co? – wpadła mu w słowo, unosząc brew.
-Albo będę zmuszony podjąć środki, których normalnie nie zastosowałbym wobec damy.
-Nie wydaje mi się, żeby był Pan w pozycji do stawiania żądań. Proszę opuścić tą posesję albo wezwę władzę.
-Nie bez niziołk… - w tym momencie oboje zorientowali się że reporter gdzieś zniknął.


                                                 
                                                                 * * *


Timmy zeskoczył z dachu samochodu na ziemię. W myślach układał już historię. Biegł jak najszybciej mógł, nie dlatego, że się bał, po prostu zgubił gdzieś swój notatnik, a nie chciał pominąć żadnych szczegółów. Jutrzejsze wydanie wstrząśnie Lyonesse - tego był pewny.


                                                                               
                                                                           *    *    *    *    *

Raport napisany przez mnie i Dorotę podobnie jak i zagrana gra. Wymyśliłem taki scenariusz przede wszystkim żeby w centrum wydarzeń znajdował się dom i Tommy którego figurka Nam się niesamowicie podoba. W trakcie gry musieliśmy wydłużać trochę czas gry bo w 3 tury fizycznie ni było możliwości uwolnienia małego.  Gdybyśmy grali jeszcze raz zmieniłbym parę rzeczy (jak choćby to że reportera trzeba było uwolnić akcją o poziomie trudności 1. Nie było to potrzebne, wystarczyło że arystokraci musieli otworzyć drzwi.) oraz  zwróciłbym uwagę na teren (ustawienie drzwi na przeciwko schodów było błędem, wszyscy się tam blokowali. Ale i tak naprawdę super się grało.  Na koniec jeszcze klika fotek które się nie zmieściły w raporcie :)























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz